piątek, 30 kwietnia 2010

finito


Kolejny raz okazuje się, że największą wartością firmy są ludzie, którzy w niej pracują. Autentycznie będzie mi brakować kilku osób, z którymi spędzałem blisko połowę roboczych dni. Coś się kończy, inne zaczyna. Ze wspomnieniami i dobrymi referencjami udaję się na wymarzoną przerwę.
Pozamiatane.
W ramach rozstania z Muranowem odwiedziłem ulubionego fotografa, podziękowałem Nauczycielce za lekcje włoskiego i udałem się na obiad do restauracji. Włoskiej, a jakże! Ulubioną cukiernię w Warszawie bowiem odhaczyłem wczoraj. Bliskie mi kąty szybko zmienią położenie na bliższe równikowi…

środa, 28 kwietnia 2010

Fajfy polskie i keksy


Dziś krótko nie będzie. Mających czas i chęci Czytelników i Czytelniczki zapraszam do przeczytania ciekawego tekstu Marji Disslowej z książki "Jak gotować". Rozdział kilka tygodni temu uprzyjemnił mi weekend. Przeczytałem go raz, potem jeszcze dwa odwiedzającym mnie tego samego dnia znajomym. O towarzyskich spotkaniach będzie.
Do herbaty i towarzystwa chętnie podaję kawałek prostego ciasta. Wykorzystując kuchenne zapasy przed własnym wyjazdem strzałem w dziesiątkę okazał się keks. Wprawdzie w "Jak gotować" przepisu na ciasto nie znalazłem, odzyskałem za to na chwilę wywiezioną w ferworze przeprowadzki książkę Pierre Herme'a "Desery" - przepis na keks polski właśnie z niej pochodzi.

B. dyrektorka Lwowskiej Szkoły Gospodarstwa Domowego Marja Disslowa, z rozdziału Five o'clock:

"W Polsce tak zwane "fajfy" zyskały oddawna już prawa obywatelstwa. W dużych miastach, przy dużych przestrzeniach, ludzie pracujący nie mają już dzisiaj czasu jeździć całemi dniami z wizytami, najczęściej poto tylko, aby pozostawić bilety wizytowe, gdyż gospodarze albo są też poza domem, albo tak zajęci, że przy całej gościnności , przyjąć nie mogą. Jedynem wyjściem z tej sytuacji jest oznaczenie przez każdą panią domu dnia i godziny, o której zastać można w domu i zawiadomienie o tem wszystkich znajomych. A że (...) przyjęcie herbatką lub kawą jest najmniej kłopotliwe, godziny przyjęć wypadają najczęściej pomiędzy 5 a 8 popołudniu. Panie, z natury rzeczy mniej zajęte, tłumnie siebie odwiedzają w tych godzinach, gorzej jest z panami, których zajęcia często dłużej niż do piątej zatrzymują przy pracy, lecz, że przy naszej, polskiej rozlewnej gościnności gość i nieco spóźniony również mile jest witany, więc po siódmej i oni się nieraz zjawiają.

Musimy odróżniać dwa rodzaje fajfów, jedne specjalnie proszone, lub też rzadko, naprzykład raz na miesiąc urządzane, wymagają nieco sutszego przyjęcia, inne, co tydzień powtarzane powinny prawie niczem od zwykłego, codziennego podwieczorku się nie różnić. Zacznę więc od tych ostatnich. Może je urządzić każda z pań mieszkająca bodaj w jednym pokoju (...). Kilka ładnych filiżanek i tyle talerzyków starczy na trzy razy taką ilość osób, gdyż nie wszyscy jednocześnie przychodzą (...). Jako dodatek do kawy lub herbaty koszyczek herbatników, placek domowy lub takaż babka zupełnie wystarczą. Kieliszek likieru lub nalewki, konjaku, kogo na to stać, będzie zawsze mile witany przez panów, lecz wcale nie jest niezbędny. (...) Inaczej jest zupełnie, jeżeli takie przyjęcie jest specjalnie proszone, lub też powtarza się raz na miesiąc tylko (...). O ile ktoś posiada jeden pokój i ma odwagę w nim przyjmować liczniejsze grono, oczywiście może tylko dodać do ciasta jakieś owoce lub cukierni, a przy większej ilości gości zebranych na małej przestrzeni przygotuje jakąś chłodzącą lemonjadę, lekki kruszon, peppermint z lodem itp. W większem mieszkaniu, gdzie jest pokój specjalnie przeznaczony na jadalnię i oddzielny salon, - mówię tu przecież o stosunkach powojennych, przy których rozmaite możliwości przewidzieć należy, - najlepiej jest w tej jadalni urządzić rodzaj bufetu.(...) Na stole środkowym ustawić należy ciastka drobne i herbatniki, babkę i placek lub parę tortów, zależnie od środków i chęci, jedno i drugie lub jedno albo drugie. Likier i konjak do kawy, śmietanka i cytryna do herbaty, cukier do obu. Jakiś chłodzący napój: kruszon lub lemonjada, jeśli tańce dochodzą do skutku. Na bocznym stole maszynki z kawą i herbatą, gdyż przynoszone z kuchni prawie zawsze są zimne, a taż sama służaca, co tam je nalewa, może i w jadalni to samo wykonać."

Ja, w stosunkach powojennych właśnie opuszczam dwupokojowe, warszawskie mieszkanie. Niestety rzadko mi się zdarzało przyjmować gości mając na stole, ot, kilka tortów. Nie chyba z natury rzeczy mniej zajętą panią... wspaniałe!


Keks polski
na podstawie Keksu polskiego z książki Desery Pierre Herme
 
składniki na 2 keksy po 10 porcji:
300 g mąki
200 g masła, miękkiego
150 g cukru pudru (w oryginale 200 g)
łyżeczka esencji waniliowej (w oryginale 2 łyżki cukru waniliowego)
5 jajek, oddzielnie białka i żółtka
1 łyżeczka proszku do pieczenia
400 g bakalii (wykorzystałem suszone śliwki, ziarno słonecznika, figi, daktyle, orzeszki piniowe i laskowe, płatki migdałów, morele i kandyzowane skórki owocowe)
mąka, do obtoczenia bakalii
masło, do posmarowania formy

Bakalie grubo posiekałem, obtoczyłem w mące. Przesiałem do miski mąkę z proszkiem do pieczenia. Do drugiej miski włożyłem masło, ucierałem po czym po trochu dosypywałem cukier puder. Ukręcić dobrze po czym dodawać po jednym żółtku i esencję waniliową i po 1/4 porcji mąki.

Nagrzałem piekarnik do 180 stopni C, przy termoobiegu zmniejszyć należy temperaturę o 20 stopni C.

Białka ubiłem na sztywną pianę, dodałem do ciasta, wymieszałem po czym dodałem bakalie i rozprowadziłem je delikatnie w cieście.

Dwie formy keksowe wysmarowałem masłem, wyłozyłem pergaminem i ponownie posmarowałem masłem. Ciasto przełożyłem do form i wyrównałem powierzchnię. Piekłem godzinę. Ciasto rumieniło się za bardzo, przykryłem je więc folią aluminiową, pod koniec pieczenia folię zdjąłem. Upieczone keksy wyjąłem z piekarnika, studziłem na drucianej kratce. Zawinięte w folię spożywczą można przechowywać w lodówce nawet przez tydzień.


Keks najbardziej smakował mi po kilku godzinach od upieczenia. Ciasto ma waniliowy, słodki aromat. Bakalie opakowane w taki keks świetnie oddają swoje skondensowane smaki.

wtorek, 20 kwietnia 2010

dwa tygodnie do


Korespondencja z przedstawicielką uniwersytetu na dwa tygodnie przed kursem, którym jestem zainteresowany:
Warszawa, ja: znalazłem państwa ogłoszenie, zainteresowany jestem tym a tym. W Italii będę trochę później. Chcę także potwierdzić, że kosztuje tyle a tyle, pozdrawiam serdecznie. Ja
Perugia, Elisa: Dear student, może się pan spóźnić, byle nie więcej niż 3-4 dni. Potwierdzamy kwotę. Jeśli nie jest pan obywatelem UE prosimy o wizę. Możemy wysłać panu list akceptacyjny tylko po otrzymaniu pieniędzy i formularza zgłoszeniowego.
Warszawa: Dziękuję za szybką odpowiedź, jestem Polakiem, nie potrzebuję wizy. Chcę zapytać o plan zajęć. Proszę o przesłanie i dziękuję z góry. (za dwa tygodnie rozpoczynają się zajęcia)
Perugia: OK. Nie mamy planu zajęć ponieważ zależy on od poziomu nauki. Pozdrawiam serdecznie.
Warszawa: Proszę o przesłanie planu zajęć poziomu takiego a takiego dwumiesięcznego kursu zaczynającego się 3 maja. Bardzo ważne jest dla mnie zapoznanie się z rozkładem zajęć przed podpisaniem umowy.
Perugia: NIE. Nie mamy rozkładu zajęć na ten czas. (umowy też nie, tylko formularz zgłoszeniowy, który ma być przesłany wraz z potwierdzeniem zapłaty)
Warszawa: Proszę w takim wypadku o odpowiedź na pytania czy zajęcia odbywają się każdego dnia w tygodniu i trwają po tyle a tyle godzin? Zajęcia są poranne czy wieczorne? Nie chcę płacić przed otrzymaniem odpowiedzi na proste pytania dotyczące organizacji zajęć przez okres dwóch miesięcy.
Perugia: lekcje są rano i po południu!!! Jak napisałam nie mamy planu zajęć na maj.
Nie pozostało mi nic innego jak tylko w ciemno zrobić przelew za kurs. Takie to wszystko włoskie!

czwartek, 15 kwietnia 2010

myśl ulotna

Gdyby wolność rozumieć jako możliwość realizowanie własnego potencjału to całym sobą jestem teraz na etapie dążenia do wolności.

Pierogi ruskie Sophii

Zacznę od sprawy, która poruszana była ostatnio. Masło vs. margaryna? W kwestii słodyczy bowiem nie widzę odzewu.

Nie potrafię rozłożyć na czynniki pierwsze wywiadu, który przeczytałem. Znam jednak kilka osób, które są to w stanie zrobić. Ba! Wsparte (nie podpierające się o) literaturą naukową dokładnie mogą zweryfikować wszystkie niedociągnięcia i skróty myślowe. Polecam Kolegę mego blogowego Synkofatę, który za takie dociekanie się zabrał tutaj: KLIK i KLIK. 

Nauka nauką, chemia chemią a jeść trzeba. Obiecane i przenoszone pierogi plus fotorelacja ze wspólnego z babcią lepienia. Z podanych proporcji wyszło nam ok. siedemdziesięciu sztuk.



Pierogi ruskie babci Stefci

Składniki na farsz:
1,5 kg ugotowanych ziemniaków
0,5 kg twarogu
1 średnia cebula zeszklona na smalcu
1 jajo
sól do smaku

Ugotowane, ostudzone ziemniaki przepuścić przez praskę. Podobnie postąpić z twarogiem. Dodać zeszkloną cebulkę i jajko. Dokładnie zagnieść soląc do smaku. Farsz trzeba spróbować na tym etapie.



Składniki na ciasto: 
¾ kg mąki
woda
łyżeczka soli
do wrzątku, w którym pierogi będą gotowane ok. 5 łyżek oleju

Ciasto wyrobić z podanych składników. Powinno odchodzić od ręki i być elastyczne, w konsystencji jak rozgrzana w rękach plastelina. Dolewamy wody lub podsypujemy mąką do uzyskania odpowiednich proporcji.


Wykonanie, sposób babci: 
Urwać kawałek ciasta wielkości małej pięści. Resztę ciasta schować do woreczka. Turlać urwaną część do uzyskania podłużnego wałka (podobnie jak przy kopytkach) po czym rwać kawałki wielkości przerośniętego orzecha laskowego. Wyrabiać w rękach. Nadziewać pełną łyżeczką farszu i dobrze ściskać brzegi. Dociskać, nie rozpłaszczając za bardzo żeby nie otworzyły się podczas gotowania.
Pierogi partiami wrzucać na dużą ilość niesolonego wrzątku. Gotować minutę po wypłynięciu na powierzchnię.


- Babciu, co jedliście gdy byłaś mała na obiad?
- Różnie, w niedzielę za to zawsze był kapuśniak albo kapusta i pierogi. Nie robiło się tak jak teraz, że do kapusty daje się nie wiadomo ile mięsa. Taka kapusta na wodzie to była. Pierogi duże, jak pięść. A kto by to robił dla tylu osób taką drobnicę jak my?! Wcześniej też nie dodawało się cebuli tylko trochę cukru do farszu.
- A rosołu nie było?
- Rosół to był jak kura zaczynała chorować i trzeba ją było dobić.

wtorek, 13 kwietnia 2010

girare in citta


Wczorajszy wypad na pizzę okazał się bardzo przyjemną wycieczką z wieloma atrakcjami. Perugia jest “rozłożystym” miastem, w którym niedostatecznie rozwiązany jest problem mieszkańców bez samochodu. Wprawdzie jest wspaniałe mini-metro, trasę ma jednak za krótką. Podróżowałem z nowymi znajomymi samochodem, objechaliśmy jeszcze przed jedzeniem okoliczne doliny i wzniesienia. Ciągle mogę uwierzyć, że tu tak pięknie. Zimno tylko co najbardziej odczuwam we własnym pokoju. Podobno po dwudziestym przyjdzie lato, czekam w dwóch parach skarpetek.
Trzydzieści kilometrów od Perugii serwowano pizzę w “koguciej grocie”. Malowany kogut na szyldzie zdawał się zapraszać klientów do prowincjonalnie urządzonego wnętrza. Wybrałem pizzę z gorgonzolą. Na cienkim placku znalazła się warstwa mozzarelli, gorgonzoli, bardzo cienko pokrojonej gruszki a całość posypano orzechami włoskimi. Dokładnie tak jak lubię. Szkoda, że pieca opalanego drewnem nie było.
Towarzyszką kolacji stała się Moretti rossa. Birra rzeczywiście miała czerwoną poświatę, smakowała lepiej niż wyglądała. Muszę zapytać tubylców skąd wysokie ceny lanego z dystrybutora piwa. W Polsce odwrotnie – butelkowe zwykle w wyższej cenie. Nie można przyjmować jednak, że co polskie to zgodne z zasadami logiki i ekonomii. Na takie żarty nawet mnie nie stać.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Masło czy margaryna? Fiskus a słodkości?


Na początku dziękuję za ostatnie komentarze. Jest mi bardzo miło!
Wysyłam sms do Opatrzności z podziękowaniem:


Nie wiem jak Wy, drodzy Czytelnicy i Czytelniczki ale ja bardzo chętnie czytam wszystkie doniesienia dotyczące kulinarno-naukowego światka.
Pomyślałem, że podzielę się ostatnimi znaleziskami z dziedziny, która przecież blogu dotyczy.

Krótko o słodyczach w Szwecji KLIK

wyimek:
“Szwedzi jedzą dużo słodyczy i w rankingu spożycia cukierków biją na głowę mieszkańców innych krajów Europy. Statystyczny Szwed zjada rocznie 17 kg cukru, co w porównaniu z polskim spożyciem ok. 40 kg na głowę rocznie nie jest może dużo, ale przekłada się na wiele problemów społecznych.”

szeptem: Obawiam się, że jestem ponad kreską. Rok jest w końcu długi a zimy ciężkie. Ciekawe jak jest w Italii?

Przeczytałem też wczoraj ciekawy artykuł na temat teorii spiskowej świata. Niestety (o ile praca autorki nie jest sponsorowana przez producentów masła i mleka) dotyczy biznesu, który niszczy zdrowie. Ba, mało powiedziane!

Wywiad Krystyny Naszkowskiej z prof. Grażyną Cichosz nt. masła, margaryny a nawet mleka z Dużego Formatu KLIK

wyimki:
“Mówi się, że margaryna jest źródłem niezbędnych dla organizmu człowieka nienasyconych kwasów tłuszczowych. Owszem, ale nie mówi się, że w procesach technologicznych, jakim jest poddawana, zanim trafi na nasze stoły, te nienasycone kwasy są przekształcane w nasycone.”

“Swoją popularność margaryna zawdzięcza niesłychanie zyskownej produkcji: tańszej 5-7-krotnie od masła, podczas gdy cena w sklepie jest tylko 2-3 razy niższa. Dla producentów jest to więc niesamowity biznes.”

“Duńczycy już w 1994 roku – jako pierwszy kraj na świecie – wprowadzili ograniczenia w spożyciu izomerów trans do 2 proc. w dziennej dawce energii. I te przepisy są przestrzegane. Z materiałów prezentowanych na Europejskim Kongresie Otyłości w Budapeszcie w 2007 roku wynika, że w fast foodach z sieci KFC sprzedawanych w Danii zawartość izomerów trans nie przekracza 2 proc. Tymczasem w próbkach żywności tej samej sieci sprzedawanych w Polsce, na Węgrzech, w Bułgarii, Czechach, Ukrainie i Białorusi było od 29 do 34 proc. izomerów trans.”

“Optymalne proporcje tych kwasów występują w oleju rzepakowym oraz lnianym i te oleje w niewielkich ilościach powinny znajdować się w naszej diecie. Pod warunkiem że będą świeże i stosowane wyłącznie na zimno, bez jakiejkolwiek obróbki termicznej.”

“Smażenie dań z oliwą z oliwek stanowi zdecydowanie mniejsze zagrożenie zdrowotne niż obróbka termiczna na oleju słonecznikowym lub rzepakowym.”

“Oliwy z oliwek nie można utożsamiać z jakimkolwiek innym olejem roślinnym. Dowodem tego jest tzw. paradoks izraelski. Izraelczycy eksportują drogą oliwę z oliwek, natomiast w swojej diecie stosują znacznie tańszy olej słonecznikowy. Dzięki temu przy niskim poziomie cholesterolu mieszkańcy Izraela mają najwyższy wskaźnik nowotworów.”

“Spożycie margaryny aż 10-krotnie zwiększa prawdopodobieństwo miażdżycy w porównaniu ze spożyciem tej samej ilości masła lub smalcu. Dodatkowo margaryna stanowi zagrożenie otyłością, cukrzycą typu 2 i nowotworami.”

“Masło zawiera mniej witaminy E niż oleje czy margaryny. Tylko że obecne w tłuszczach roślinnych formy witaminy E nie są aktywne w temperaturze ciała człowieka. Natomiast witamina E obecna w produktach zwierzęcych jest biologicznie aktywna.”
W weekend będą pierogi, o!
Przyjemności wiele!

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Moja nowa pascha ulubiona i rejs w nieznane

Przepis na tą paschę znalazłem u Krzyśka i Beaty z Lawendowego Domu. Gdy te dwie osoby piszą, że przepis Kręglickich jest udany, nie może być inaczej. Cytuję:



Pascha
2 l mleka (wykorzystałem mleko pełnotłuste)
laska wanilii
0,5 l kwaśnej śmietany 18%
6 jaj
250 g miękkiego masła
3/4 szklanki cukru pudru
bakalie – posiekane morele, figi, daktyle
(u mnie rodzynki moczone w rumie i morele. Dekoracja to pomarańcza karmelizowana w cukrze i prezent świąteczny- belgijskie, ręcznie wytwarzane czekoladki w kształcie jaj. Dziękuję!)


Mleko zagotować z rozciętą laską wanilii. Roztrzepać jaja ze śmietaną i wlać do wrzącego mleka. Gotować powoli, nie dopuszczając do przywierania do dna, aż cały płyn w garnku się zwarzy i podzieli na ser i serwatkę. Ostudzić, usunąć wanilię. Cedzak wyłożyć podwójną warstwą gazy i odcedzić ser. Maksymalnie go odcisnąć, najlepiej zostawić na noc na cedzaku, a rano docisnąć. Serek powinien być prawie sypki. Masło zmiksować z cukrem pudrem. Stopniowo dodawać do masła ser i ucierać na wolnych obrotach, aż powstanie spójny krem. Bakalie namoczyć jeśli trzeba, osuszyć, pokroić nie za drobno, dodać do masy, wymieszać łyżką. Wyłożoną gazą miskę napełnić dość płynną masą i wstawić do lodówki, gdy stężeje odwrócić na talerz do góry dnem, zdjąć gazę i udekorować. (wykorzystałem 4 foremki z wyjmowanym dnem, sprawdziły się świetnie).


Pascha jest kremowa i ma wspaniały waniliowy posmak. Powinienem teraz napisać dla szczerości (albo zachęty), że już nigdy jej nie zrobię. Nie mogłem się wprost opanować, żeby nie podjadać. Czasem przydałaby się miła osoba do "strzelenia po łapach" kucharza, tudzież cukiernika.





Sporo prywaty:
Rozleniwiłem się tak bardzo, że rozpłynąłem się w nicości? Skądże! Prowadzę ostatnio hiperaktywne życie towarzyskie i udzielam się społecznie. Planuję dużo i godzinami (w tak zwanym czasie wolnym o ile nie czytam) obmyślam co będzie.


Co będzie w takim razie? Skąd to głupie pytanie? Otóż, Panowie i Panie rzuciłem pracę i wypowiedziałem umowę najmu mieszkania. Śmieszy mnie to wyznanie zabawne nieprzerwanie od kiedy klamka zapadła. Po prawie siedmiu latach orki (na ugorze, czytaj: pracy) wyruszam w rejs w nieznane. Może nie takie znowu nieznane, może nie do końca w ciemno (w końcu trochę się orientuję, gdzie leżą Włochy na przykład). Zachowuję dramatyzm potrzebny sytuacji.


Nie napiszę, że najbliższych kilka miesięcy mam rozplanowane. Może dlatego, że nie mam:
a) mieszkania i nie wiem gdzie będę mieszkał (jeszcze, wynajęcie pokoju w Rzymie to porównywalny koszt z warszawskim lokum)
b) zajęcia (nie do końca wiem co będę robił i co chcę robić. Zacznę pewnie od kursu językowego, w różnych częściach świata bowiem ludzie, którzy nie mają pojęcia o swoim istnieniu wpadają na podobne pomysły. Ukłon w stronę Liz Gilbert. Kojarzących uprzedzam, że nie jestem TAK szalony. Aśrama w Indiach czy zbieranie datków na dom dla potrzebujących na Bali nie jest wpisany w ryzyko wyprawy. Nie mogę jednak obiecać (nic?!), że nie będzie żadnego apelu, w końcu jadę po przygodę).


Wobec powyższych obaw, dla podsumowania plusów-mam:
a) plan spędzić wiosnę i lato w Italii
b) rozgadać się w języku ciągle mi obcym chociaż coraz bliższym
c) jeść i szukać przepisów doskonałych
d) fotografować
e) zwiedzać, jeździć, poznawać (pociągi regionalne są tańsze niż w Polsce, couch surfing znowu wraca do łask)
f) mam też bilet w jedną stronę na 5 maja
g) wolność do października


Jasno z kalkulacji wynika, że plusów jest więcej niż minusów. Nie ma się nad czym więc zastanawiać. Lekcje ze szkoły życia już niejedne dostałem więc wiem, że w przyrodzie występuje niewiele sytuacji, które mogą mnie pokonać i rozłożyć na łopatki. Zaginąć nie planuję. Hmmm... chociaż czasowo łapiąc błogie chwile? Czemu nie.


PS na czas "projektu Italia" otworzyłem konkurencyjny blog, szczegóły wkrótce
PS' każdy wie, że moja babcia robi najlepsze pierogi i ogórki kiszone. Nie wie? Jak to nie wie? To nie jest oczywiste? :) Dzisiaj rano byłem na lekcji lepienia pierogów ruskich, fotorelacja z komentarzem w kolejnym poście.
PS'' mam nadzieję, że spędziliście miło świąteczne dni, dziękuję za życzenia. Zainteresowanym donoszę, że jutro wracam ze Wschodu.
Ciekawe czy będzie mi dane rozmawiać ciemną nocą przez telefon w Italii centralnie pod Wielkim Wozem? Prowincjonalne miasteczka mają swoisty urok.
PS''' sam się dziwię, że tak się rozgadałem.

Przyjemności wiele!

piątek, 2 kwietnia 2010

pierwsza data


Gdzie ten czas błogi, niesforny taki? Czas goni jak szalony w przeciwieństwie do śpiewu Madonny (time goes by so slowly, time goes by so slowly). Bilet kupiony, klamka zapała. 5 maja to dzień wyjazdu. Bilet w jedną stronę, lokum dalej brak. Pracuję nad tym wątkiem.
Robię przegląd książek i dochodzę do wniosku, że zabrałbym do tobołka wszystko co mam. Te pięć garnków, formę do muffinów, wagę kuchenną, zastawę, książki, ekspres, sprzęta elektroniczne i elektryczne, obrazy i obrazki, cztery kwiatki, kolekcję płyt z muzyką i filmami, buty i ubrania… Zostanę z jedną walizką i plecakiem, aparatem, kilkoma szmatami. Dobrze, że głowę planuję wziąć ze sobą. Z nią nie będzie najgorzej, może być nawet całkiem przyjemnie.
PS Elektra po kuracji rozśpiewana. Katia Kabanova czeka w kolejce, kilka filmów, instrukcja obsługi aparatu (jest coraz lepiej), rozliczenie PITu, taaaa